Jak to się stało, że finał istnienia sekty Jima Jonesa był tak tragiczny i wstrząsający? W jaki sposób jeden człowiek potrafi wpłynąć na innych, żeby przekonać ich do dobrowolnego odebrania sobie życia?
„Co się stało w Jonestown” to blisko 700 stron historii. Ma ona swoje mocniejsze i mniej interesujące fragmenty, ale trzeba przyznać, że autor wykonał wręcz heroiczną pracę zbierając materiały do swojej książki. Świadczą o tym dziesiątki, jeśli nie setki, materiałów źródłowych – prasa, literatura, artykuły internetowe, pamiętniki, wywiady. Wszystko przedstawione w rzetelny, odpowiednio usystematyzowany sposób. Powstało wiele tekstów na temat Świątyni Ludu, ale prawdopodobnie żaden z nich nie był tak obszerny i przygotowany tak skrupulatnie jak ten autorstwa Jeffa Guinna.
Niezależnie od tego, jak okrutny los spotkał wyznawców Świątyni Ludu, trzeba przyznać, że Jim Jones był postacią nietuzinkową. W reportażu możemy poznać jego sposoby działania, zjednywania sobie ludzi, jego stosunki z rodziną, politykami i innymi duchownymi. Dowiadujemy się, co dawało mu siłę do działania, w jaki sposób oszukiwał, manipulował, robił pranie mózgu swoim wiernym i ich okradał.
Jednak dla wielu osób był jak ojciec, niósł im bezgraniczną pomoc, wielu uratował od wegetacji na ulicy i dał szansę na życie, na jakie wcześniej nie mieli szans. To sprawia, że trudno jednoznacznie ocenić Jima Jonesa i stwierdzić, jakie tak naprawdę były jego motywacje. Czy na pierwszym miejscu faktycznie stawiał zwalczanie nierówności i pomoc uciśnionym, czy były to tylko narzędzia mające mu pomóc stać się wielkim, sławnym i uwielbianym? Czy jego intencje były szczere, czy od początku był zakłamanym megalomanem pragnącym poklasku?
Reportaż zawiera zarówno sporo suchych faktów, jak i wiele zaskakujących opowieści o uzdrowieniach, o życiu w dżungli, o narkotykowych upojeniach Jonesa i jego seksualnych wybrykach. Jest to reportaż wyczerpujący, rzetelny i znakomity warsztatowo. Nie mogę jednak powiedzieć, że to lektura „od której nie można się oderwać”. Fragmenty opisujące wieloletnie zmagania Jonesa w zdobywaniu wiernych i powolny proces dochodzenia do szczytowej formy sekty, były w moim odczuciu zbyt szczegółowe. Bywało, że zmęczona gąszczem nazwisk, dat i miejsc odkładałam książkę już po kilku przeczytanych stronach.
Jeśli interesują Was sekty, tematyka socjalizmu i komunizmu albo mechanizmy, które sprawiają, że jednostka potrafi przekonać do siebie rzesze ludzi, to z pewnością jest to lektura dla Was.
Książka zaliczana jest do kategorii true crime. Rozczarowani jednak będą ci, którzy liczą, że autor skupił się głównie na grupowym samobójstwie. Akt zbiorowej śmierci stanowi tylko około pięciu procent całości. Pozostała część to życie założyciela Świątyni Ludu i jego droga od lat dziecięcych do momentu, w którym prawie 1000 osób straciło życie, bo tak zadecydował on – Jim Jones.
Pomimo zapoznania się z tak dogłębną analizą tematu, dalej nie jestem w stanie w pełni zrozumieć motywacji Jonesa. Zresztą on sam pod koniec życia, zmęczony ciągłym napięciem, odurzony lekami i narkotykami, popadający w paranoję, chyba zapomniał po co to wszystko i jaki był jego pierwotny cel.
Bądź na bieżąco, polub Zero amperów na FB i Instagramie.