Uwe Rosenberg to rolnik, ba! potentat ziemski, wśród projektantów gier planszowych. Jego Agricola to klasyk, który ma już swoje lata, ale zaraz po premierze zebrał liczne nagrody w kategorii „gra roku”. Nic dziwnego, bo to świetna gra ekonomiczna, w której staramy się rozbudować nasze wiejskie domostwo. Hodujemy zwierzęta, uprawiamy rolę, ulepszamy nasz dom i powiększamy rodzinę. Swego czasu ten tytuł lądował na naszym stole kilka razy w tygodniu.
Druga znana mi gra Uwego, która jest zupełnie inna od Agricoli, to Fasolki. Jest to prosta karcianka, zawierająca w sobie element licytacji. Grając w większej grupie dorosłych można toczyć zażarte boje o cenne fasolki. Natomiast z dziećmi kulturalnie się nimi wymieniać i też się przy tym świetnie się bawić.
Ładniutka, to fakt
Oba tytuły pozwoliły mi sądzić, że każda gra Rosenberga, która ma cokolwiek wspólnego z uprawą ziemi, przypadnie mi do gustu. Dlatego, kiedy na rynku pojawił się Reykholt, oczywistym było, że prędzej czy później trafi do domowej kolekcji. Moją uwagę w szczególności przyciągnęły drewniane warzywa i grzyby i przeznaczone do ich przechowywania skrzyneczki. Zresztą samo pudełko też zwraca uwagę, ma w sobie jakiś spokój, obietnicę idylli. Coś takiego, że chcesz pojechać na Islandię i uprawiać pomidory.

Jak grać?
Gra ma niski próg wejścia, a instrukcję napisano jasno i zwięźle. Zresztą same zasady są bardzo proste, więc po szybkim zapoznaniu się z nimi, można od razu siadać do grania.
Reykholt opiera się na mechanice worker placement. Do dyspozycji mamy trzech pracowników, którzy dbają o to, żeby nasze zbiory były najlepsze. W swojej turze możemy między innymi kupić szklarnię, zebrać lub posadzić rośliny lub skorzystać z karty usług, która daje nam dodatkowe profity. Następnie zbieramy nasze plony i częstujemy nimi turystów, którzy mają konkretne wymagania. Następuje to w fazie zwiedzania. Wtedy nasz menadżer (pan drewniana buteleczka ) przesuwa się o liczbę stołów uzależnioną od naszych roślinnych zapasów.

Niedosyt, ale…
Wydaje się to dosyć proste i takie jest w rzeczywistości, przez co po kilku rozgrywkach czułam, że czegoś w tej grze brakuje. Sadzenie, zbieranie, przesuwanie menadżera o kolejne stoły, nie brzmi to porywająco, sami przyznacie. Bardzo łatwo wpaść w schematyczność, szczególnie w grze dwuosobowej, gdzie plansza ma niewiele pól, na których możemy położyć naszych pracowników. I tu mogłabym właściwie zakończyć moje rozważania i uznać tę grę za przeciętną. Dobrą dla okazjonalnych graczy, którzy lubią usiąść do planszówki raz w miesiącu i przesadnie się przy niej nie wysilać. Przypomnienie sobie zasad nie zajmie im dużo czasu, a gra może nie znudzi się tak szybko.
Ale, ale! Reykholt ma asa w rękawie. Zawiera dodatkowe karty wprowadzające nas w tryb przygody. Karty zapakowano oddzielnie i opatrzono je wielkim znakiem STOP z ostrzeżeniem, żeby nie otwierać zawartości, dopóki nie rozegra się kilku podstawowych wersji gry. Moim zdaniem takie ostrzeżenie to trochę strzał w kolano ze strony wydawcy. Po pierwsze masz wrażenie, że jak otworzysz te karty za wcześnie, to popsujesz sobie w jakiś sposób zabawę (jak np. w grach typu legacy, gdzie wszystko musi być zachowane w tajemnicy, aż nie nadejdzie odpowiedni moment). A po drugie po kilku zwykłych rozgrywkach byłam na tyle znudzona tą grą, że nie wierzyłam, że te dodatkowe karty mogą podnieść wartość rozgrywki na tyle, że spojrzę na Reykholt zupełnie inaczej. I naprawdę było blisko, żeby gra została przez nas zapomniana, a tajemnicza zawartość nieotwarta.
Tryb przygody. O co kaman?
Ale do rzeczy. Tryb przygody to 5 scenariuszy, które stawiają przed nami konkretne cele. W podstawowej rozgrywce chodzi tylko o to, że jeden z graczy ma osiągnąć jak najdalszy stół. Oprócz tego każdy scenariusz wprowadza drobne zmiany do rozgrywki np. zmienia liczbę rund lub ustala dodatkowe zasady. Dzięki temu rozgrywka staje się bardziej wymagająca, a przy tym ciekawsza. Przygoda wprowadza też 12 kart wydarzeń, zawsze losujemy jedno na początku każdej rundy. Wydarzenie może ułatwić nam grę lub całkowicie pokrzyżować plany. Nigdy nie wiadomo, czy zostanie zesłany życiodajny deszcz, czy wyniszczająca susza.
Dodatkowo dostajemy kilka nowych kart usług, a wierzcie mi, że jeżeli uda Wam się zdobyć odpowiednią, może okazać się ona kluczem do zwycięstwa. Szkoda, że scenariuszy jest tylko pięć, ale sprostanie ich wymaganiom wcale nie jest takie proste, więc i tak znacznie zwiększają regrywalność. Tym bardziej, że wydarzenia zawsze stanowią zagadkę i nie wiadomo jak dzięki nim potoczy się gra.
Podsumowanie
Jeżeli jesteście w miarę zaawansowanymi graczami, to nie czekajcie za długo z wprowadzeniem trybu przygody. Moim zdaniem gra zyskałaby większą popularność, gdyby nie dzieliła się na dwa tryby, a sam tryb przygody byłby bardziej rozbudowany. Mogłaby wtedy zwrócić na siebie uwagę w gronie graczy, którzy lubią nad planszą trochę pogłówkować i nie zniechęcą się dodatkową stroną instrukcji. A tak mam wrażenie, że Reykholt przeszedł trochę bez echa i na pewno nie będzie wymieniany jako jedna z lepszych gier Uwego Rosenberga.