Opisana w „Zabić drozda” historia dzieje się w latach ’30, została napisana w latach ’60, a w roku 2020 niestety dalej jest aktualna. Niestety, bo mówi przede wszystkim o nierównościach społecznych, rasowych i ekonomicznych. O tym, że wykluczamy, wskazujemy tych gorszych i budujemy wzajemną nienawiść. I mimo że od tamtych wydarzeń minęło prawie sto lat, to niewiele się zmieniło. A patrząc na niedawno powstały ruch Black Lives Matter w Ameryce i sytuację osób LGBT w Polsce, można wysnuć wniosek, że niektórym marzy się powrót do tamtych czasów.
Pierwsza część powieści to przede wszystkim rzecz o dorastaniu sześcioletniej Jean Luise zwanej Skautem i jej brata Jema. Dzieci cieszą się życiem w małym amerykańskim miasteczku. Wychowuje ich jedynie ojciec – Atticus Finch. Atticus jest adwokatem, człowiekiem wyjątkowo oczytanym. Dzięki otwartemu umysłowi potrafi żyć według własnych zasad, mimo że często są sprzeczne z tymi ogólnie przyjętymi. Nigdy na przykład nie uderzył swoich dzieci, chociaż wtedy właściwie uważano to za rodzicielski obowiązek.
Szczególnie Skaut jest ciekawa świata, więc co chwilę zadaje ojcu pytania dotyczące obowiązujących reguł i ludzi, których zna. Postać dziewczynki to swego rodzaju filtr wyłapujący niezrozumiałe i często bezsensowne normy panujące w społeczeństwie. Ojciec cierpliwie wysłuchuje jej pytań i tłumaczy, dlaczego tak jest i dlaczego można zrobić coś inaczej, niż do tej pory przyjmowano.
Autorka za pomocą postaci Skauta celnie wskazuje małostkowość, hipokryzję i niegodziwość ludzi. Jean Luise jako dociekliwe dziecko wypada bardzo autentycznie, więc wytykanie ludzkich wad nie zamienia się w drętwy protekcjonalny wywód, a jedynie skłania nas do przemyśleń nad własnym nastawieniem do osób, które w jakikolwiek sposób się od nas różnią.
NIESPODZIEWANA (?) TRAGEDIA
Punktem kulminacyjnym powieści jest rozprawa sądowa. Młoda, biała i uboga dziewczyna oskarża czarnoskórego mężczyznę o gwałt. Atticus Finch zostaje przydzielony oskarżonemu jako adwokat. I chociaż sprawa z góry skazana jest na porażkę, on postanawia walczyć i w pełni się zaangażować, mimo że wiąże się to ze społecznym ostracyzmem. Rozprawa sądowa pokazuje istniejącą drabinę społeczną i ludzkie pragnienie, żeby wspiąć się na niej jak najwyżej i stłamsić tych, którzy znajdują się pod nimi.
W „Zabić drozda” czas płynie nieśpiesznie, dni są wolne od większych trosk, a mimo to co jakiś czas wśród harmonijnych dni, słychać fałszywą nutę w postaci obelgi rzuconej w stronę czarnoskórej osoby lub szydzenia z biednego dziecka. Głośna sprawa sądowa spada więc na czytelnika dość niespodziewanie. Jest to jednak dowód na to, że jeśli nie będziemy zwracać uwagi na małe akty przemocy, doprowadzi to któregoś dnia do wielkiej tragedii.
NIE ODWRACAJ WZROKU
Mimo że cała książka przedstawia smutny obraz społeczeństwa, to pokazuje również, że takie światełka jak Atticus mogą rozjaśnić rzeczywistość. Wystarczy tylko nie odwracać wzroku i nie udawać, że to, co się dzieje, nas nie obchodzi. Jeden głos w obronie słabszych może pociągnąć za sobą kolejne, aż staną się głośniejsze od krzyku nienawiści.
„Zabić drozda” pokazuje przede wszystkim, że każdy z nas ma moc zmieniania świata na lepsze. Że jeśli zaczniemy od siebie, możemy sprawić, że kolejne pokolenia będą zacierały między sobą istniejące bariery. Jeśli jesteśmy rodzicami, możemy uczyć dzieci, że należy wszystkich szanować i akceptować ich wybory, jeżeli tylko nie są krzywdzące dla innych. Że nieważny jest kolor skóry, orientacja seksualna i zasobność portfela.
Chciałabym, żeby kiedyś wszyscy ludzie na świecie przestali szukać różnic między sobą i zaczęli myśleć tak jak kilkuletnia Skaut:
„Mały Walter na przykład jest całkiem bystry, tylko czasem ma trudniej, bo musi zostawać w domu i pomagać tacie. Ale w niczym nie jest gorszy. Nie, Jem, mówię ci, że istnieje tylko jedna odmiana ludzi, ludzie.”
Będzie mi bardzo miło, jeśli polubisz Zero amperów na FB i Instagramie.