Po co czytać na wakacjach lekką i przyjemną literaturę, skoro można sięgnąć po reportaż o brutalnej zbrodni? Czy jest coś bardziej relaksującego niż uświadamianie sobie, że ludzie potrafią być prawdziwymi bestiami? Lato to czas, w którym mam ochotę na mroczne i patologiczne opowieści. Dlatego na urlop zabrałam Ostatni trop, a poniżej moje wrażenia z lektury.
W 1975 roku dwie siostry – Sheila i Kate Lyon wybrały się do centrum handlowego. Starsza kończyła niedługo trzynaście lat, młodsza jedenaście. Dziewczynki nigdy nie wróciły do domu. Pomimo intensywnych poszukiwań, nie udało się znaleźć winnego zaginięcia dzieci, ani samych zaginionych. Przez lata kolejni śledczy usiłowali trafić na nowe tropy, mogące przybliżyć ich do rozwiązania zagadki, niestety bezskutecznie. Jednym z policjantów, którzy poświęcili wiele uwagi sprawie, był Chris Homrock. Akta znał już właściwie na pamięć. W 2013 roku stracił nadzieję na poznanie prawdy i prawie pogodził się z porażką. I właśnie wtedy po raz pierwszy zauważył w aktach protokół z przesłuchania świadka – Lloyda Welcha.
Ten fragment historii, chociaż kluczowy dla dalszych wydarzeń, to jednocześnie jest jednym ze słabszych punktów książki. Bo jak wyjaśnić, że ktoś latami studiował akta i nagle odkrywa w nich coś zupełnie nowego? To zdarzenie podsumowano zaledwie dwoma zdaniami, w których stwierdzono, że RACZEJ nikt nie podrzucił tego dokumentu i najwyraźniej Chris musiał go nie zauważyć. Trudno mi uwierzyć, że ktoś, kto ślęczał przez lata nad daną sprawą i znał dokumenty praktycznie na pamięć, mógł cokolwiek przeoczyć i nagle odkryć sześć zupełnie nowych stron dokumentów. Szkoda, że autor Ostatniego tropu nie poświęcił temu więcej uwagi, bo wygląda to trochę jak ukrywanie kłamstwa albo bagatelizowanie nieudolności policji. Przez to książka traci na wiarygodności. Poza tym wyjaśnienie tego niespodziewanego odkrycia, mogłoby pomóc zrozumieć, dlaczego ta sprawa nie została rozwiązana przez prawie czterdzieści lat.
Po odnalezieniu zapisu z przesłuchania Lloyda Welcha sprawa odżyła. Ponieważ Welch odsiadywał wyrok za inne wykroczenia, śledczy zaczęli przeprowadzać z nim regularne przesłuchania w więzieniu. Wiedzieli jednak, że muszą postępować rozważnie, bo Lloyd był dosłownie ich ostatnim tropem i jednocześnie ostatnią szansą na odkrycie prawdy. Cała historia zbudowana jest właśnie na podstawie przesłuchań. Jest to więc swego rodzaju wywiad-rzeka z podejrzanym.
Dość szybko okazuje się, że mężczyzna jest patologicznym kłamcą. Rozmowa z nim nie jest więc odkrywaniem historii od punktu A do B. To wielowątkowa opowieść, z której śledczy muszą wyłowić elementy prawdziwe i odsiać je od kłamstw, którymi Lloyd próbuje zatuszować rzeczywiste wydarzenia. Notorycznie w jego zeznaniach zmieniają się osoby mogące być zamieszane w przestępstwo, miejsca, gdzie hipotetycznie dokonano zbrodni i wiele innych szczegółów, które w rezultacie tworzą zupełnie nowe historie.
Ostatni trop to również przedstawienie tytanicznej, momentami syzyfowej pracy śledczych, usiłujących skłonić mężczyznę do wyznania prawdy. Podziwiam policjantów potrafiących, wśród tylu nieprawdziwych informacji, wyłapać jedną prawdziwą, od której można było poprowadzić dalsze śledztwo. Ja w połowie lektury już nawet nie próbowałam wyłowić pojawiających się w zeznaniach nieścisłości, bo bez robienia notatek, nie byłoby to możliwe.
W pewnym momencie niebywale długa wymiana zdań między śledczymi a podejrzanym, zaczyna być nużąca. Wynika to z faktu, że Welch czasami upiera się przy jednej wersji wydarzeń i po raz kolejny jesteśmy zmuszeni do czytania tej samej historii ubranej w inne słowa. Na szczęście, zwykle po takim chwilowym fabularnym przestoju, przychodzi przełom. Pojawiają się nowe wątki, nowi świadkowie i opowieść ponownie nabiera rozpędu.
Historia wciąga jak najlepszy serial kryminalny, ale co chwilę w głowie pojawia się nieznośne swędzenie: ta obrzydliwa zbrodnia wydarzyła się naprawdę, te potwory w ludzkiej skórze istnieją. Klimat Ostatniego tropu przypomina mi ten z Mindhuntera. Teoretycznie akcja toczy się powoli, ale atmosfera jest gęsta i niepokojąca. Jeśli jesteście fanami tego serialu, prawdopodobnie książka autorstwa Marka Bowdena przypadnie Wam do gustu.
Ostatni trop to przedstawienie długiej drogi dochodzenia do prawdy i pochwała wytrwałości i ciężkiej pracy, która wyniszcza, ale też daje ogromną satysfakcję. To także hołd pamięci dziewczynek pozbawionych życia w okrutny sposób. Z drugiej strony to obraz potworów żyjących wśród nas i ostrzeżenie, że niebezpieczeństwo czai się wszędzie.
Chociaż wszystko wydarzyło się prawie pół wieku temu, to mam świadomość, że takie i gorsze rzeczy dzieją się nadal. Właśnie dlatego Ostatni trop jest tak niepokojący. Po tej książce zaczniecie się wstydzić, że należycie do gatunku ludzkiego. Polecam.
Bądź na bieżąco, polub Zero amperów na FB i Instagramie.