Nie będę ukrywać – zakup Na skrzydłach należał do tych bardziej spontanicznych, żeby nie powiedzieć impulsywnych. Od jakiegoś czasu zaczęłam wkręcać się w temat planszówek, ale grałam przeważnie tylko u znajomych. Moja domowa kolekcja zawierała w większości ubogie siostry gier bez prądu, czyli Scrabble, Cluedo i 5 Sekund. Pamiętam, że był piątek i wybrałam się na zakupy do galerii handlowej, w której znajduje się sklep z planszówkami. Nagle poczułam nieodpartą chęć nabycia przed weekendem porządnej gry. Miły pan sprzedawca zaczął mi polecać różne tytuły, a ja nie mogłam się zdecydować. Prawie wybrałam Smallworld (co za szczęście, że jednak nie, bo później okazało się, że nie lubię w to grać), ale wtedy na półce zobaczyłam piękne błękitne pudełko z okazałym tyranem różanym. Wiedzieliście, że jest taki gatunek ptaka? Ja też nie, a teraz proszę, jaka mądra. Moglibyście pomyśleć, że wcale nie musiałam sprawdzić tej nazwy na potrzeby tekstu, tylko dzięki tej grze stałam się mistrzem ornitologii.
Było dopiero kilka dni po premierze Na skrzydłach, ale już wcześniej jej recenzje i fantastyczna graficznie zawartość gdzieś mi mignęły. Wtedy jeszcze nie orientowałam się w cenach tej formy rozrywki i nawet po usłyszeniu sumy 200 złotych, stwierdziłam, że to na pewno odpowiednia kwota. Decyzja zapadła od razu – BIERE. Dopiero po jakimś czasie uświadomiłam sobie, że gdybym poczekała dwa miesiące, to miałbym około 40 złotych w kieszeni, ale ostatecznie zawartość pudełka wynagrodziła mi braki w portfelu.
ZAWARTOŚĆ
Czym tu się zachwycać? Wszystkim! Całość jest kolorowa i starannie wykonana. Już samo patrzenie na komponenty sprawia przyjemność. Jeśli ktoś nie przepada za planszówkami, to może sobie kupić Na skrzydłach dla samych walorów estetycznych :D.
Każda karta opatrzona jest ilustracją ptaka, który zwykle posiada specjalne zdolności, ciekawostką o danym okazie oraz informacją o jego pochodzeniu. Rodzice mogą kupić tę grę dla siebie pod pretekstem edukowania swoich dzieci. Ja stosuję ten zabieg z powodzeniem regularnie.
Kilka razy widziałam opinie, że minusem kart jest ich dziwne wygięcie, niektórzy zastanawiali się nawet, czy nie trafił im się wadliwy egzemplarz. A właśnie dzięki temu łatwiej dobiera się je ze stosu i moim zdaniem lekkie wygięcie to świetny pomysł. W trakcie rozgrywki spośród możliwych do dobrania kart, trzy z nich są odkryte i leżą na ładnie wytłoczonej plastikowej tacce, służącej również do ich przechowywania. Wśród komponentów znajdziemy też wieżę do kości w kształcie karmnika. Niektórzy twierdzą, że jest to niepotrzebny gadżet, a ja uważam, że taki dodatek stwarza świetny klimat. Wśród komponentów wartych uwagi są też kolorowe jajeczka, które umieszczamy na kartach ptaków znajdujących się w naszym rezerwacie. Kiedy zbierzemy już kilka pierzastych okazów na naszych planszetkach, a każdy z nich złoży jaja, całość wygląda naprawdę barwnie i przyjemnie.
Warto jeszcze wspomnieć o instrukcji wydanej na papierze o charakterystycznej chropowatej fakturze. Zadbano, żeby nie był to zwykły świstek papieru, ale książeczka spójna z estetyczną całością. Zasady wytłumaczono klarownie, po ich przyswojeniu nie powinniśmy mieć już wątpliwości, jak grać.
O CO CHODZI?
Naszym zadaniem jest zapełnienie rezerwatu nowymi mieszkańcami. Do wyboru mamy las, łąki lub środowisko wodne. Aby umieścić ptaka w jednym z tych miejsc, musimy zapewnić mu odpowiednie pożywienie – wybieramy je spośród kości znajdujących się w karmniku. Oprócz tego, im bardziej zapełniony jest nasz rezerwat, tym więcej potrzebujemy jaj, aby uzupełniać go o kolejne okazy. Zdobyte wcześniej ptaki pozwalają nam najczęściej korzystać z ich dodatkowych umiejętności, które aktywują się przy jednej z akcji – zbieraniu pożywienia, składaniu jaj lub dobieraniu kart. W każdej rundzie dążymy do określonego celu – na przykład musimy zebrać jak najwięcej osobników potrafiących magazynować jedzenie. Do wykonania mamy też zadanie ze specjalnej, zakrytej przed naszym rywalem, karty. Jeśli je wykonamy, na koniec gry otrzymamy dodatkowe punkty.
WRAŻENIA
Chyba nie trudno zgadnąć, że moje odczucia w stosunku do tej gry są bardzo pozytywne i na szczęście nie kończą się tylko na samej warstwie graficznej. Z całą pewnością mogę zaliczyć tę pozycję do kategorii INTELIGENTNE CIACHO – przyciąga wyglądem, zatrzymuje charakterem.
Zasady należą do tych prostszych, ale nie banalnych. Dzięki temu początkujący gracze nie zniechęcą się przy przyswajaniu instrukcji, a średnio zaawansowani z przyjemnością zasiądą do kolejnych rozgrywek. Cała mechanika opiera się na budowaniu silniczka – im większy zestaw kart posiadamy, tym więcej wartościowych akcji możemy zrobić. Z każdą rundą liczba naszych ruchów zmniejsza się o jeden, trzeba więc coraz bardziej kombinować, jak zdobyć pożywienie i jaja. Cała rozgrywka zajmuje około 40 minut do godziny. Muszę przyznać, że taki przedział czasowy jest dla mnie optymalny. Gra nie kończy się, zanim się zacznie na dobre, ale też nie przeciąga się w nieskończoność i nie zamienia zawartości naszej głowy w parującą, miękką papkę. Jedyne, co moim zdaniem, wzbogaciłoby rozgrywkę, to negatywne interakcje między graczami. Drapieżne ptaki mogłyby podkradać jedzenie i jaja z kart przeciwnika, a w wersji hard nawet zabijać osobniki zdobyte przez drugiego gracza. Uważam, że byłby to ciekawy smaczek, ale rozumiem, że nie wszyscy są miłośnikami takiej rywalizacji i wolą w spokoju uprawiać swoje poletko.
DLA KOGO?
Jak już wspomniałam wyżej, gra nada się zarówno dla tych zaczynających przygodę z planszówkami, ale mających ochotę na coś bardziej rozbudowanego niż „rzuć kostką i rusz pionkiem”, jak i dla tych, którzy w swoim życiu ograli już wiele tytułów. Testowałam Na skrzydłach z moimi rodzicami, którzy jeszcze do niedawna na hasło PLANSZÓWKA reagowali pytaniem: a to jest podobne do Monopoly?, ale też ze znajomymi wydającymi na to hobby ostatnie oszczędności i obie grupy przyznały, że gra im się podoba .
Jest dobrze wyskalowana, sprawdza się przy dwóch jak i pięciu osobach. Przy większej liczbie uczestników rzadko zdarzają się przestoje, a nawet jeśli trafimy na spowolniającego stratega, to w tym czasie możemy poczytać ciekawostki o ptakach zawarte na naszych kartach. Dolna granica wieku podana na przez producenta to dziesięć lat. I chociaż wielu wydawców zawyża zwykle wiek, to tu faktycznie, młodsze dzieci raczej sobie nie poradzą.
Od zakupu Na skrzydłach moja kolekcja planszówek znacząco się powiększyła. Pojawiły się w niej nowe tytuły, które zajęły wyższe miejsca w mojej prywatnej klasyfikacji, niemniej gra o ptakach regularnie powraca na stół i siadam do niej z niezmienną przyjemnością.
Na końcu mała uwaga – na zdjęciu widzicie fioletową tackę i jajka, pochodzą one z dodatku Ptaki Europy, który również planuję opisać.