Powieści takie jak „Pod Słońcem” przypominają mi układanie puzzli. Najpierw dostajemy rozsypane elementy, pojedynczych bohaterów, fragmenty historii i urwane wątki. Na początku nie wiemy, które z nich się ze sobą łączą i w jaki sposób. Niektóre sprawiają wrażenie, jakby w ogóle do siebie nie pasowały. Jeżeli autor da nam puzzle dostatecznie duże, szybko uda nam się dostrzec pełniejszy obraz. Będziemy chcieli znaleźć kolejne pasujące kawałki, żeby ułożyć z nich całość. Jeżeli jednak puzzle będą zbyt drobne i będzie ich zbyt wiele, możemy się w nich pogubić, zniechęcić i zaniechać dalszego łączenia elementów. Jak jest w tym przypadku? Na granicy.
Podobną technikę narracji stosuje często w swoich powieściach Jakub Małecki, o którym pisałam TUTAJ. Ale na przykład w jego „Dygocie” punkt, w którym doznajemy olśnienia i dostrzegamy wszystkie związki między poszczególnymi postaciami i wątkami przychodzi stosunkowo szybko. Natomiast Julia Fiedorczuk przeciąga tę chwilę aż do jednej czwartej powieści i moim zdaniem jest to przynajmniej o jeden rozdział za dużo.
Niewiele brakowało, żebym odłożyła te literackie puzzle na półkę. Bo kiedy już z mglistego zarysu zaczyna wyłaniać się jakaś sensowna całość, autorka serwuje nam kolejną opowieść, która znowu na pierwszy rzut oka do niczego nie pasuje. I wtedy myślisz sobie: nie no, bez jaj, nigdy tego nie ułożę! Jednak sam klimat i poetycki język, sprawiły, że postanowiłam poznać całą historię zawartą w „Pod Słońcem”.
Głównym bohaterem jest Michał, jego losy poznajemy od najmłodszych lat aż po schyłek życia, jednak nie w porządku chronologicznym. Akcja toczy się głównie w czasach powojennych, więc niepokój i obawa przed kolejną wojną są wciąż żywe w umysłach ludzi. Michał od czasów nastoletnich próbuje zrozumieć sens życia i istotę świata. Najbliżej objęcia wszystkiego rozumem jest wtedy, gdy czyta poezję. To ona przemawia do niego najbardziej. Sporo jest więc tu rozważań nad literaturą i językiem. Mężczyzna posiada też talent plastyczny i zamiłowanie do podróży. Jest więc postacią interesującą, a jednak często zostaje zepchnięty na boczny tor przez bohaterów, którzy pojawiają się tylko na chwilę, tylko po to, by za moment zniknąć i zostać zapomnianymi w kolejnych rozdziałach.
„Kiedy ludzka hojność kończy się tak nagle, to się nazywa wojna. Czas płynie bardzo powoli. To się nazywa wojna. Kiedy nie można nigdzie chodzić, to się nazywa wojna.”
W „Pod Słońcem” czuć klimat z twórczości Olgi Tokarczuk – bliskość przyrody, małe, wiejskie społeczności, podróże w głąb siebie. Znajdziemy tu również kilka bardzo oryginalnych bohaterów, którzy nie do końca przystają do ludzkiej społeczności, są bardziej zjednoczeni z fauną i florą. Niektórzy wręcz się z nią zrastają, zaczynają porozumiewać się z nią, a na końcu zostają przez nią pochłonięci. Jedna czy dwie takie postaci byłyby ciekawymi punktami w całej powieści, ale w „Pod Słońcem” jest ich więcej i przez to tracą trochę na swojej wyjątkowości.
Można powiedzieć, że „Pod Słońcem” to powieść rytmiczna. Widać tu mocno nakreślony krąg życia, w którym wszyscy się znajdujemy i przemijanie kolejnych pór roku. Skuty lodem świat odmraża się powoli wraz z nadejściem wiosny, która ustępuje upalnemu, obfitemu latu odchodzącemu pod naporem gorącej, ale pachnącej zgnilizną jesieni. I mimo tej powtarzalności, moment rozkwitu i budzenia się do życia jest tu zawsze najkrótszy i najbardziej ulotny. Najmocniej i najbardziej plastycznie natomiast zaznaczony jest czas jesieni. Ciągle ma się wrażenie, że nadchodzi koniec, że mimo intensywnego życia w powietrzu czuć już schyłek i ledwo wyczuwalny, ale jednak obecny, zapach śmierci.
Na szczególną uwagę zasługuje poetycki język powieści. Całość naszpikowana jest wyjątkowymi metaforami, a autorka w niezwykły sposób opisuje przyrodę, krajobrazy, pory roku a nawet wojenne doświadczenia bohaterów. Nie będzie chyba przesadą, kiedy powiem, że Julia Fiedorczuk maluje słowami. Jeżeli ktoś czuje znużenie prostymi, czasami wręcz pisanymi w blogowym stylu thrillerami, kryminałami czy horrorami i ma ochotę na literaturę, która nie skupia się na wartkiej akcji, to z pewnością powinien sięgnąć po „Pod Słońcem”. Trzeba się jednak przygotować na długą, powolną podróż, na którą być może nie każdy jest gotowy lub ma na nią ochotę.
Trudno jednoznacznie ocenić mi tę książkę. Na pewno trzeba docenić warsztat literacki autorki, bo styl i język to bardzo mocne punkty tej powieści. Czytało się ją przyjemnie, jedne historie i postacie interesowały mnie bardziej, inne mniej, ale w warstwie fabularnej nie znalazłam niczego, co naprawdę by mnie zachwyciło i sprawiło, że polecałabym wszystkim tę powieść słowami: musisz koniecznie przeczytać. Czasami nawet czułam lekkie znużenie, zdarzało się, że i irytację nagle urwanym wątkiem i pojawieniem się nowego. Moim zdaniem pobocznych historii i bohaterów było odrobinę za dużo, nawet jeżeli autorka chciała stworzyć szeroki obraz Polski w czasach wojny i zaraz po niej.
Było to moje kolejne spotkanie z Julią Fiedorczuk. Pierwszy raz trafiłam na jej twórczość zupełnie przypadkowo na zabawnej akcji Książki na kilogramy, gdzie rzeczywiście płaciło się za kilogram literatury. Jedną z książek, którą wtedy wybrałam, była „Biała Ofelia”. Zaskoczyła mnie bardzo pozytywnie i z tego względu zdecydowałam się także sięgnąć po „Pod Słońcem”. I mimo że najnowsza powieść wydaje się dojrzalsza i dotykająca ważniejszych tematów niż „Biała Ofelia”, to niestety sprawiła mi mniej czytelniczej przyjemności.
Spodobał Ci się wpis? Będzie mi miło, jeśli polubisz Zero amperów na FB i Instagramie.